niedziela, 10 listopada 2013

Take my hand and lead the way

Organ opiniotwórczy w kwestii muzyki jest ze mnie żaden, ale jednego jestem pewna - kiedy coś mi się podoba, to podoba mi się w stu procentach. Albo wcale. 
Hurts dołączyli z przytupem do tej pierwszej grupy w marcu, kiedy miałam okazję zobaczyć ich na żywo po raz pierwszy. Nie upłynął tydzień od tamtego koncertu, gdy miałam już bilet na ich listopadowe występy na Torwarze i niepokoi mnie fakt, że jeszcze nie ogłosili żadnej wiosennej trasy :P
Poprzednim razem supportował ich Uniqplan, który spodobał mi się tamtego wieczora i został ze mną do dziś...tym razem nie było tak fajnie, bo choć wokalistka XXNXX (czy tylko ja myślałam, że chodziło o xanax?) ma głos piękny, to w zestawieniu z elektro-synth-bliżejnieokreślonąmuzyką stworzyło zestaw w którym ciężko było mi się zakochać od pierwszego dźwięku. Na razie jeszcze zdaje się uczucie nie dojrzało na tyle, żebym nabyła EPkę...
Po raz pierwszy zdarzyło mi się siedzieć na trybunach i cóż...było świetnie ;-) Jak raz miałam szansę zobaczyć wszystko, nikt mi nie zasłaniał, co prawda w niektórych momentach nogi same rwały się do tańca, a nie bardzo się dało, ale wrażenia bardzo pozytywne. I z kilkudziesięciu wykonanych zdjęć nareszcie troszkę więcej niż 10% nie jest makabrycznie poruszonych :D Zatem polecam trybuny ^^
W porównaniu ze skromną oprawą kameralnego koncertu w Palladium, to co działo się w czwartek było wręcz masywne. Najpiękniejszy moment? Chyba sam początek, kiedy po Mercy rozbrzmiało Miracle, opadła kurtyna z logo zespołu i rozbłysły światła. To chyba moment porównywalny z tym, kiedy na chwilę mnie kompletnie zatkało gdy zobaczyłam opuszczającą się piramidę na koncercie Muse...
W jakiś sposób dotarło do mnie wtedy, że Hurts są już coraz bliżej wyjścia z fazy kameralnych koncertów w niewielkich klubach i zaczynają gromadzić na swoich występach coraz więcej osób, na coraz większych obiektach. I radzą sobie tam równie świetnie co na mniejszych powierzchniach, nadal utrzymując ścisły kontakt z widownią.
Dopiero siedząc gdzieś dalej można podziwiać całą oprawę koncertu...Stojąc w tłumie trudno jest się skupiać na grze świateł (która, notabene, jest świetnym elementem show), bo albo trzeba cały czas wyciągać głowę żeby zobaczyć cokolwiek albo walczyć o przetrwanie w skaczącym tłumie ;) Ponadto, po raz pierwszy miałam okazję przekonać się na własne oczy jak rewelacyjnie wyglądają wszyscy ludzie na płycie, kiedy synchronicznie się poruszają. Coś pięknego.
Nowa, rozbudowana setlista zawiera utwory których fani nie mieli okazji usłyszeć wcześniej na żywo - od otwierającego koncert Mercy, poprzez The Crow (o ile - wstyd - nie byłam przekonana do albumowej wersji, szczęka opadła mi baardzo nisko podczas koncertu. Piękne brzmienie. O ile coś może równocześnie być eteryczne i delikatne robiąc miażdżące wrażenie, to takie właśnie jest The Crow) aż po ostatni utwór, czyli Help. Ponadto, nastąpiła drobna zmiana w akustycznych wersjach - wcześniej to Somebody to die for wykonywano tylko przy akompaniamencie gitary, tym razem było to Blood, Tears & Gold. Najlepsza zamiana ever, a BTG w takiej wersji brzmi o niebo lepiej.  Że już nie wspomnę o momentach, kiedy to publika ma szansę się wykazać a z tym, moi drodzy współuczestnicy, poradziliśmy sobie znakomicie :D
Pomimo, że setlista wzbogaciła się o kilka całkiem nowych utworów, nie zabrano z niej żadnej z perełek. Nie zabrakło Unspoken, Silver Lining, Evelyn, Illuminated czy - oczywiście - Wonderful Life. Oprócz tego szalenie cieszyło mnie, jak zawsze, Sunday - i jeszcze bardziej ucieszyłam się, kiedy ludzie na trybunach zaczęli wstawać, bo nie godzi się jedynie przytupywać nogą na siedząco do TAKIEJ piosenki :-)
Choć po The Road niektórzy zaczęli opuszczać salę, Theo i Adam po chwili wrócili na scenę. Przed nami były jeszcze dwa fantastyczne utwory...
Taneczne szaleństwo przy Better Than Love...tak, poza Sunday to może jedyny moment kiedy chciałabym mieć wokół siebie więcej miejsca żeby móc swobodnie pomachać kończynami ;) Swoją drogą, Mamie - z którą byłam na koncercie - szalenie spodobał się styl tańca Theo, zwłaszcza irlandzkie wymachy nogami ;)
Help jest przepięknym zwieńczeniem koncertu. I bije na głowę Stay, chociaż i to wyszło pięknie, biorąc pod uwagę aktywny udział publiczności w dośpiewywaniu odpowiednich fragmentów i długość aplauzu :) Nie mogę nadal wyjść z zachwytu nad tą piękną, ostatnią piosenką, nad Theo tańcującym po scenie owiniętym w Polską flagę, nad rzutem różami zsynchronizowanym idealnie z muzyką - cudo. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz