sobota, 5 marca 2011

Kilka słów o mordach w MORDzie.

Jeśli ktoś zdawał prawo jazdy w Krakowie, to już wie o czym rzecz będzie. A jeśli nie, ale przebrnie przez poniższą notkę, to też się dowie.
Dokonałam rzeczy, w którą nadal nie wierzę, mianowicie 3 marca zdałam egzamin na prawo jazdy. W MORDzie. Na Nowohuckiej czy Koszykarskiej, zwał jak zwał.

Opadły emocje, czekam teraz tylko na upragniony plastik i rozpoczynam zupełnie nowy etap mojego życia, na który czekałam od momentu, w którym świadomie podjęłam decyzję, że prawo jazdy zrobię najprędzej, jak będzie się dało. A miało to miejsce gdy miałam lat - nie kłamiąc - około siedmiu. Od tamtej pory odliczałam lata nie do osiemnastki, ale do "prawa jazdy". Stało się, gdy miałam lat osiemnaście i niespełna trzy miesiące. Teraz rozpoczynam poszukiwania samochodu :D

Z własnych doświadczeń - a miałam przyjemność czy nieprzyjemność, kwestia gustu, być tam dwukrotnie, 80% sukcesu na egzaminie to egzaminator. Jakieś 19 - Twoje umiejętności. (niewiele, prawda?) A ten samotny jeden, to szczęśliwe i nieszczęśliwe przypadki i zbiegi okoliczności.

W ogóle, w MORDzie panuje naprawdę przyjazna atmosfera. Kilka osób kiwających się na brzegu pomarańczowych krzesełek, wnętrze niczym plac budowy, na zmianę mijają cię wyjący z rozpaczy i rozradowani ludzie. Po raz pierwszy do egzaminu podchodziłam 24 lutego, miałam egzamin łączony z godziny 16:30. Teorię zdałam bezbłędnie i w tym miejscu już połowa stresu mi odpuściła, bo miałam nieuzasadnione bliżej lęki, że obleję testy :D Właściwie było mi wszystko jedno, czy zdam praktyczny, czekałam w sali od 17 do 18:20 na wywołanie. Pogoda zdecydowanie mi nie sprzyjała. Padał świeży marznący śnieg, było już ciemno...po prostu kicha. Nie żebym nie umiała jeździć po zmroku, ale na egzaminie ciemności egipskie + śnieżny matrix to kiepska kombinacja. Poziom stresu wyskoczył mi poza skalę, pan egzaminator sprawnie to wykorzystał. Pierwszy raz w życiu jechałam sześciobiegowym Yarisem, na łuku nawet miałam problem z odnalezieniem wstecznego (!) - dopiero na drugim egzaminie, za widoku, odkryłam tą wajchę - A! Więc tak to wygląda...Łuk przejechałam, panu nie udało mi się mnie także oddelegować z kwitkiem podczas ruszania pod górkę, mimo iż dołożył wszelkich starań, włącznie z wykierowaniem mnie gdzieś na ośnieżone pobocze.
Oblałam na mieście, ale wcale się nie dziwię. Byłam tak zestresowana, że nawet próbowałam ruszyć z trójki (co nie zdarzyło mi się nawet na pierwszych jazdach, bo oczywistym było dla mnie, że do ruszania służy tylko i wyłącznie jedynka. No, zimą dwójka), a egzamin zakończyłam przy "wymuszeniu pierwszeństwa" które wymuszeniem, w moim mniemaniu, wcale nie było.
Egzaminator stworzył taką atmosferę, że rzucona w samochodzie siekiera na pewno zawisłaby w powietrzu. Nie polecam pana...hmm, zresztą, nieważne kogo. Jeśli na niego traficie, jestem pewna, że wyjdziecie z egzaminu zgniecieni psychicznie. Ja wyszłam wtedy stamtąd z płaczem i silnym postanowieniem, że za cholerę tam więcej nie wrócę, choćby mnie wołami ciągnęli. I  w tym momencie, z powodu egzaminatora buca miałam ochotę zakończyć swoją przygodę z samochodem.

Nie jestem jednak osobą, która się łatwo poddaje. Wyspawszy się, zjadłszy pół tabliczki mlecznej czekolady i wyruszywszy na stok, postanowiłam po drodze zapisać się na kolejny egzamin. 3.03, tłusty czwartek, 15:30.

Czekałam na egzamin od 14:30, bo już wtedy byłam w ośrodku. Zajęłam się czytaniem książki do matury i jedyne, czego słuchałam jednym uchem to popularna w sali oczekiwania na egzamin praktyczny gra pt. "Zdał czy nie zdał", którą to osobę ocenia się na podstawie nastroju w jakim wraca z placu manewrowego.  Obserwowałam też egzaminatorów i w sumie w okolicach godziny, w której spodziewałam się wyjść na plac, wszyscy, którzy wydawali mi się być sympatyczni wyszli wcześniej. Pewna swojej ponownej porażki pochowałam książki i zobaczyłam swoje nazwisko na monitorze. Tętno skoczyło mi chyba do dwustu na minutę, w każdym bądź razie byłam pewna, że walące jak młot serce widać mi nawet pod płaszczem :D Pan, który mnie wyczytał poprosił o dowód osobisty, zmierzył mnie wzrokiem po czym stwierdził, że "nooo, z tej strony jakaś pani taka bardziej podobna" :D Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo jedno zdanie potrafi rozładować atmosferę...W drodze do samochodu przeprowadziliśmy taki dialog:
- Proszę na wprost do samochodu, jest czerwony, jak wszystkie, Toyota, jak wszystkie, sześciobiegowy, i niech sobie pani wyobrazi, Yaris - jak wszystkie!
- I pewnie jeszcze Diesel?
- Jak wszystkie!
Kompletnie się odstresowałam. Wylosowałam sygnał dźwiękowy i awaryjne, pan kazał mi tylko obejść samochód dookoła i zapytał, czy znana mi jest obsługa lusterek elektrycznych. Kazał sobie wszystko poustawiać i poszedł rozmawiać z inną panią egzaminator Pojechaliśmy na łuk, udało mi się od pierwszego razu. Potem nawet nie wsiadał ze mną do samochodu, kazał mi wycofać na wzniesienie i ruszyć do przodu, po czym przejechać na lewy pas żeby nie blokować łuku. I pojechaliśmy w miasto.
W Krakowie panuje taka niepisana zasada, że przy wyjeździe z MORDu jak się pojedzie w lewo, to zda się tylko przy bardzo dobrych umiejętnościach i dużym szczęściu. W prawo jest znacznie łatwiej. Pan egzaminator przed rozjazdem : To teraz proszę sobie wybrać w którą stronę jedziemy, mnie to jest wszystko jedno!  
Egzamin zakończyłam o 17:40, upłakana ze szczęścia wykonałam serię telefonów z MORDowej toalety, na zmianę piszcząc z radości i płacząc ze szczęścia :D A wszystko przez trzy literki...

Jeśli ktoś dotarł do końca...to nieprawda, że w Małopolskim Ośrodku Ruchu Drogowego ludzie robią wszystko, by odprawić Cię z kwitkiem. To zależy na kogo trafisz, naprawdę. A na mieście od wielu splotów zdarzeń i sytuacji - ja miałam nawet psa na rondzie ;-) a jakoś mi się udało.

A dzisiaj to już był kompletny chillout na zamknięcie sezonu, i pośmigaliśmy z Tatą trochę na stoku ;-)

10 komentarzy:

  1. hahaha! :) świetnie napisana notka! :)
    ja dzięki Bog swój egzamin na prawo jazdy zdałam za pierwszym razem, ale zdawałam w Tarnowie.
    ale różne dziwne rzeczy robiłam. np jeszcze na placu usiłowałam ruszyć z zaciągniętym ręcznym hamulcem ;P

    gratuluję zdanego egzaminu no i jak to się zwykło życzyć kierowcom: szerokości! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. żeby zdać prawo jazdy trzeba mieć szczęście :D.
    No i życzę aby jeśli złapie Cię drogówka to tylko ta z tvn- lans :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję!:) Ja zdawałam 3 razy - pierwszy raz stres mnie zjadł, drugi raz - "80%" było tak wredne, że szkoda gadać, trzeci raz "1%" zagłosował na tak :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulacje! Ja zdałam jakiś miesiąc temu, też w w MORdzie w Krakowie :) Zdawałam trzy razy, za każdym właściwie trafiłam na sympatyczne osoby. Ostatni raz był jednak najsympatyczniejszy - miałam taką młodą babkę, która po wejściu do samochodu powiedziała: Proszę się nie denerwować, jestem pewna, że jeśli się pani skupi i będzie spokojna, to wszystko pójdzie dobrze :) A, i nie słyszałam nigdy o tej regule ze skręcaniem w lewo, ja za każdym razem tam jechałam i byłam nawet zadowolona, bo są to dla mnie bardziej znajome rejony niż Huta :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ela Weronika - nie wiem czy tylko takie szczęście - bez umiejętności to i wyrozumiały egzaminator na niewiele się przyda ;-) Ale jacy z nas kierowcy po trzydziestu godzinach kursu...nie czarujmy się ;D

    Kasia - wśród moich znajomych panuje właśnie przekonanie na lewo/prawo i większość ludzi jadąc w lewo oblewa :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Każda osoba pragnąca szczęśliwie żyć powina wybrać właściwy cel jednak by to uczynić trzeba wpierw poznać siebie i swoje otoczenie co możesz uczynić korzystając bezpłatnie z wiedzy oferowanej Tobie w Internetowym Sklepie SHILO, którego właścicielem jest autor tego tekstu zapraszający Ciebie do pozostania w naszym świecie na zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  7. I like the design of your blog very much. It looks like a page from fairy tale. I’m really impressed!
    Study in UK

    OdpowiedzUsuń
  8. Trafiłam przez przypadek. Zostaję na dłużej :)

    OdpowiedzUsuń
  9. No ja zdałam za trzcim podejciem.. Na kursie mój pan instruktor miał nos ogromny niczym cyrano de bergerac.. I powiem szczerze, że z tej całej jazdy pamiętam tylko ogoooogromny nos wykładowcy.. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. super notatka,usmialam sie w pewnych momentach...od razu przypomnialo mi sie moje zdawanie egzaminu..tez mialam fajnie...bylo to w 96 ..kupe lat temu;) w dodatku 13 grudnia!!tez byla niezla zadymka ,a w drodze na egzamin mielismy wypadek...ja z rozwalonym lukiem brwiowym stawilam sie dzielnie na egzamin(chcieli wzywac pogotowie) ale mi juz bylo tak wszystko jedno ze stanelam do egzaminu i bez zadnego stresu...no i zdalam za pierwszym razem...a mowia ze nieszczescia chodza parami...

    OdpowiedzUsuń