środa, 18 stycznia 2012

Fenomen Larssona; słowo o trylogii przed filmem ;)

Mało jest książek, które pomimo nadmiernego medialnego zainteresowania bronią się zawartością. Zwykle po przeczytaniu pojawia się rozczarowanie - piętrzące się w księgarniach stosy tej samej książki, plakaty, reklamy w gazetach i na każdej stronie internetowej zwykle są objawami rodzącego się Kultu Kiczowatej Książki.

Broniłam się rękami i nogami przed trylogią Larssona, bo jak to zwykle bywa z tymi hitami-jednego-miesiąca, zmarnowałabym parę godzin (dni, sądząc po długości) tocząc nierówną walkę z literaturą ciężkiego kalibru, po czym i tak bym się poddała. Ale książka sama mi wpadła w ręce. I wtedy to już po prostu nie wypadało jej oddać, nawet się z nią nie zmierzywszy. No i wsiąkłam.

Stieg Larsson został już otoczony należną czcią w swoim kraju i poza jego granicami. Na miejscu byłoby też dorzucenie, że trylogia ma zasięg ogólnoświatowy i ludzie od Tokio po Nowy Jork zaczytują się w jego książkach. Biografię wszyscy znają; wszyscy wiedzą, że sam autor sławy która teraz na niego spływa nie doczekał. O samych książkach też trudno jest cokolwiek napisać, żeby od razu wszystkiego nie wychlapać i nie zepsuć przyjemności z lektury tym, którzy jeszcze mają ją przed sobą.

Właściwie o Trylogii wszystko wiedzą wszyscy, a najlepiej ci, którzy jej nie czytali (czyli tak jak to zwykle bywa w naszym kraju). Podstawowe informacje o bohaterach wie każdy, teraz szczególnie ze względu na szeroko reklamowy film Finchera. Trylogia to doskonały kawałek kryminału, i śmiało mogę powiedzieć, że teraz już klasyk swojego gatunku. Akcja rozwija się perfekcyjnie, trzymając w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Przez niespełna dwa tysiące kartek, a na tyle łącznie składa się cała kolekcja książek, ponudzić się raczej nie można. Charyzmatyczne postacie - zbudowane na zasadzie idealnego kontrastu, wyrazista akcja i jej stale rosnące tempo. Imiona głównych bohaterów zna też każdy, kto ogląda reklamy w telewizji - Lisbeth (tak, na litość boską, to jest LISBETH. Nie LISABETH.) i Mikael tworzą, moim zdaniem, tandem idealny. Nieśmiało tylko rzucę, że filmowy image Rooney Mary pasuje perfekcyjnie, a może nawet i lepiej, do moich wyobrażeń o bohaterce. Lepiej trafić nie mogli.

Nakreślając ogólnie znaną szerokiej publice fabułę - wszystko zaczyna się od zaginięcia Harriet w latach 60. W intrygę, która sięga aż do czasów teraźniejszych, wplątany zostaje dziennikarz gazety Millennium - Mikael Blomkvist, który ma ją odnaleźć. A potem genialna hakerka - Lisbeth Salander. Między dwiema diametralnie różnymi osobowościami nawiązuje się pewnego rodzaju więź...i intryga nam schodzi na drugi plan. Wątki - a tych jest wiele - przeplatają się jak w kalejdoskopie. Ale każdy ma swoje miejsce. I żaden nie pozostaje bez znaczenia dla rozwoju akcji. Jeśli lubicie kryminały, w których dużo się dzieje - takie, które wciągają do tego stopnia, że człowiek nie zaśnie dopóki nie dokończy "rozdziału" (a potem kolejnego, kolejnego i kolejnego), to Larsson napisał coś, co idealnie wkomponuje się w Wasze gusta.

Filmy jeszcze przede mną - na "PoSesji" zaplanowałam amerykańską wersję, a później mam zamiar zobaczyć jeszcze szwedzką ekranizację. Ktoś czytał, ktoś był w kinie? :-)

1 komentarz:

  1. ja czytałam dwie części, widziałam trzy szwedzkie ekranizacje, tę najnowszą Finchera też, w zasadzie nie wiem dlaczego, bo jak bardzo mocno kocham kryminały, te ze Szwecji również, to proza Larssona absolutnie mi nie przypasowała. poza postacią Lisbeth, która naprawdę zapada w pamięć, nic innego mnie do owych książek nie przykuło, dlatego też odpuściłam sobie czytanie trzeciego tomu. i jakoś styl Larssonowego pisania mnie zmęczył, jakoś to wszystko napuszone i patetyczne było. ze Skandynawów polecam Jo Nesbo (Norwega, którego zalecam czytać chronologicznie) i A.Indidassona :)

    OdpowiedzUsuń