Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróżnicze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróżnicze. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 1 listopada 2012

Targowisko książkowości, 26.10.2012

Targi co roku przyciągają tysiące fanów słowa pisanego.
Co roku jest nas, czytających, coraz więcej i chwała że istnieją plany przeniesienia Targów do nowego miejsca. Bo autentycznie robi się ciasno. A mówię tu o niedzieli, która z założenia jest już dniem leniwym i pojawia się tam raczej mniej odwiedzających. Byłyśmy tam tuż po dziesiątej, kiedy nie było kompletnie kolejek (w porównaniu z tym, jak rok temu stałam pół godziny żeby tylko kupić bilet zobaczenie trzech dostępnych okienek było czymś niebywałym). Nabyłyśmy bilety i ... let's enter the wonderland. Pierwszy na mojej liście był Marek Kamiński, którego książkę wygrałam na początku tego roku w konkursie JestKultury, a o której możecie poczytać tutaj. Szalenie mi się podobała, nieraz do niej wracałam, a sam autor okazał się być ciepłym człowiekiem i naskrobał mi kilka bardzo miłych słów w dedykacji. 
Rzecz jasna, żelaznym punktem programu oprócz obecności autorów z dłuugim dorobkiem pisarskim są gwiazdy. Nadal mam wrażenie, że to one przyciągają ludzi bardziej niż książki same w sobie, ale zasadniczo - żaden sposób promowania czytania nie jest zły, prawda? A nuż komuś przyjdzie do głowy jednak tą książkę zakupić...Cieszy mnie jedno. Stoimy w kolejce do Nergala (Tak, kupiłam TĄ książkę TEGO złego Nergala, właśnie po tym jak przeczytałam TEN wywiad w TEJ Gali za 99 groszy). Dzierżę ten swój świeżo nabyty egzemplarz w dłoni, przed nami kolejka - nawet jeszcze nie powala długością i jest czym oddychać. Podchodzą panie z obsługi i mówią, że podpisane zostaną tylko książki. Z karteczkami, notesami i zeszytami proszą nie podchodzić, do zdjęć też raczej nie - i to mi się podoba. To są, było nie było, targi książki. Albo przynajmniej, niech osoby z książkami mają pierwszeństwo.  Nie mogę o Nergalu powiedzieć złego słowa (a to pech, rzekną niektórzy), bo książkę jak należy podpisał i był, bardzo ogólnie rzecz biorąc, bardzo uprzejmy. I ma bardzo ładny, bardzo niski głos. ;) O książce jeszcze tutaj będzie. Stay tuned.
Nie sądzę by przeczytał to ktokolwiek, kto ma jakiś wpływ na organizację ale błagam błagam błagam, przenieście gdzieś stoisko National Geographic. Jest położone w możliwie najgorszym miejscu, bo gdy formuje się DUŻA kolejka (dajmy na to taka, jak do Martyny Wojciechowskiej, a którą zobaczycie na zdjęciu poniżej, choć to jakaś marna 1/3) to w pewnym momencie znajduje się ona dokładnie na wprost głównego wejścia. Co skutecznie utrudnia - stojącym w kolejce utrzymanie strategicznej pozycji (ha! Spodziewacie się kultury na jakby nie było, kulturalnym wydarzeniu? Naiwni Wy, tak samo jak i naiwna byłam Ja; pewnie do momentu kiedy straciłam pęk włosów bo KTOŚ mi je wyrwał) a chcącym przejść do wyjścia tudzież w drugą stronę - przedostanie się. Stałam w kolejce prawie dwie godziny. Było warto. :)
Całą serię Kobieta na Krańcu Świata lubię bardzo, lubię do tych książek wracać, oglądać zdjęcia, czytać raz jeszcze...A inną też sprawą jest, że znaczną rolę odgrywa tu pewnie sympatia do autorki :) Prawda jest taka, że trudno Martyny nie lubić. A jak popatrzeć na to z jaką cierpliwością znosi tarmoszenie i pozowanie do zdjęć z setkami fanów...No dobra. Tylko co jakiś czas nieustraszona zdobywczyni Korony Ziemi sięga do torebki i wyciąga kosmetyczkę wielkości torebki nieco mniejszego kalibru coby poprawić makijaż ;)
Spytana o podróżnicze plany na przyszłość przyznała z rozbrajającym uśmiechem, że są...obszerne. Z późniejszych rozmów na czacie wywnioskować można, że czeka na nas kolejna seria (a zatem i książka!) z cyklu Kobiety... oraz kilka innych ciekawych wydarzeń. Odskakując od planów zawodowych, w swoich książkach wielokrotnie autorka podkreśla o tym jaka jest wysoka, niezgrabna i w niektórych kulturach uznana zostałaby po prostu za brzydką...(tak, właśnie tak dosadnie zostało to ujęte w ostatniej części). Otóż nie. Martyna jest po prostu jedną z ładniejszych kobiet jakie kiedykolwiek spotkałam ;)
I nawiasem mówiąc, ma bardzo ładny tatuaż na lewym przedramieniu. Głosi on, co następuje,Even the longest journey starts with the single step. A jakby tego było mało, jest napisany bardzo, bardzo ładną czcionką. I z tego co udało mi się dowiedzieć, jest to jej własne pismo ;)
W cień tym razem usunął się Szymon Hołownia, który zdaje się bez Marcina Prokopa już nie był dla krejzolowych fanek tak atrakcyjnych...taki pech. Nie zdążyłam do Joanny Chmielewskiej, znów przyuważyłam ten sam przepis na ciasteczka św. Hildegardy na których to upieczenie brakło mi czasu przez okrąągły rok! Nabyłam Pożyczoną-Na-Wielkie-Nieoddanie pierwszą część Kobiety na Krańcu Świata, która zaginęła w akcji (Dobry Zwyczaj Nie Pożyczaj) i Spowiedź Heretyka, która zdaje się jest teraz absolutnym numerem 1, zwłaszcza wśród tych, którzy jej nie czytali. Na zdjęciu poniżej; stoisko NG.
A na koniec...potrzeba matką wynalazku

sobota, 4 lutego 2012

"Wyprawa" Marka Kamińskiego. Na 5 z plusem.


Temat jest jak najbardziej na czasie, bo idąc wczoraj od przystanku do Lidla po drugiej stronie ulicy, miałam wrażenie że właśnie zdobywam biegun. Temperatura charakterystyczna dla okolic koła podbiegunowego, przenikliwy wiatr i równocześnie - ostre słońce jakoś nasuwały mi bezpośrednie skojarzenia z lodową pustynią.
Wydawałoby się, że polarnik ma do napisania książki ograniczone pole manewru. Mocno ograniczone. Lubimy przeżywać z kanapy niesamowite spotkania na obcych lądach, oglądać egzotyczne zdjęcia i trochę w duchu zazdrościć wylegującym się na śnieżnobiałych tropikalnych plażach autorom. Kiedy wygrałam książkę (z autografem ;) ) i dostałam w ręce obiekt ładnie wydany, na grubszych kartkach z lekkim połyskiem, z uroczymi ilustracjami (przywodzącymi na myśl Małego Księcia) przekartkowałam ją na szybko, licząc na opis jednej z licznych wypraw.
Otóż nic bardziej mylnego.
Marek Kamiński, który popularność w Polsce zyskał po zdobyciu - najpierw obu biegunów w 1995 roku, a potem po wspólnej wyprawie z Jankiem Melą, napisał niesamowicie głęboką, poruszającą książkę, która sięga o wiele dalej niż na bieguny Ziemi. Raczej dotyka biegunów naszej duszy. Podzielona na kilkanaście dość krótkich rozdziałów, z których każdy stanowi odrębną historię - choć integralną z poprzedzającą i następującą po niej opowieścią, daje się czytać z wyraźną przyjemnością, wydzielając sobie dawkę przemyśleń na dany dzień. Chociaż jeśli będziecie w stanie powstrzymać się od czytania dalszych rozdziałów, wyznaczę chyba jakąś nagrodę.
Spotkałam się z opinią, że w "Wyprawie" autor umieszcza pseudofilozoficzny bełkot którego po prostu nie da się czytać. Przyznam szczerze, że uważam taką opinię za bardzo krzywdzącą - to fakt, książka opisuje sporo powszechnie znanych prawd, ale ukazuje je w ładny, głęboki sposób poprzez pryzmat arktycznych doświadczeń podróżnika. Siedząc na kanapie nie jesteśmy, tak jak w przypadku innych książek podróżniczych, bombardowani feerią kolorów, festiwalem zdarzeń i eksplozjami dźwięków egzotycznych instrumentów. Wszechobecna cisza panująca na lodowych pustyniach skłania nas do wyciszenia; zaglądamy w głąb siebie, odkrywając pod szybkim czytaniem kolejnych linijek ukryty sens. Wydaje mi się, że właśnie w tej ciszy i spokoju, tak dalekiej od nachalnych i wciskanych nam euforii i przeżyć, kryje się magia tej książki. 
"Wyprawa" zabiera nas w podróż po własnym wnętrzu i pozwala odkryć, że tak często przeżywane uczucia jak smutek, samotność wśród ludzi, frustracja, też do czegoś prowadzą. To także znakomity przykład dla tych, którzy zniechęcają się, gdy nie widzą od razu efektów. Wszystkie wyprawy Marka Kamińskiego spotykały się na początku z oporem społeczeństwa, niedowierzaniem - a jednak dzięki silnej wierze i mocnemu pragnieniu dążenia do celu jakoś się udało osiągnąć - chociaż pośrednio - swoje postanowienia.
Zapewne gdybym nie sięgnęła - przypadkowo zresztą - po "Wyprawę" pewnie żyłabym w przekonaniu, że serwowane są nam tam podobne opisy przeżyć i krajobrazów jak w większości podróżniczych książek. Jest to jednak coś innego; taka magia książki, w której "będzie dobrze" jest poparte konkretnym doświadczeniem i świadomością, że czasem nawet tak znienawidzone przez nas słowa mają sens.

Z książki wynotować można dziesiątki ciekawych cytatów i myśli - z racji że mam swój egzemplarz pozakreślałam sobie wszystko,co ciekawsze. Wypiszę kilka swoich ulubionych...
"Być może dzieje się tak, że życie zatrzymuje nas w jakimś miejscu po to, abyśmy dojrzeli do realizacji swojego głębokiego celu, a gdy już dojrzejemy, wypuszcza nas z objęć i maszerujemy dalej we właściwym kierunku"

"Kiedy coś jest w nas słabe jak wątła roślina, która musi się przyjąć, trzeba najpierw pozwolić żeby idea okrzepła, wzrosła. Warto wtedy rozmawiać z ludźmi, którzy nie będą nas gasić, tylko wspierać."

"Gdy dochodzimy do punktu z którego możemy spaść, jest on także punktem z którego widać najwięcej."

"Życiowe spełnienie, dążenie do jego osiągnięcia nie polega na mnożeniu i konsumowaniu wrażeń."

"Na ile otoczenie pozwala dzieciom i młodym ludziom marzyć? A na ile przymusza ich do tego, żeby mieścić się w ramach określających sposób w jaki wolno nam marzyć?"

"Czy jest tak jak mówią inni, skoro nigdy tam nie byli?"

"Na ogół chcemy od razu odkrywać niezwykłe rzeczy, ale przy tej okazji możemy przeoczyć coś, co jest blisko nas, pod ręką."

A oto ten mój ulubiony, który chyba zawiśnie na mej Ścianie Chwały:
"Otoczenie chce człowieka zamknąć w swoim horyzoncie, a jeśli pojawia się ktoś, kto pragnie poza ten horyzont wyjść, reakcją Otoczenia jest negacja."