wtorek, 20 września 2011

Co ma wspólnego Sopot z Ałłą Pugaczową?

20 minut jazdy autobusem podmiejskim do Gdyni i jeszcze 15 Szybką Koleją Podmiejską. I jestem w Sopocie. Przez 19 lat mojego życia nie byłam na najdłuższym w Europie molo o drewnianej konstrukcji, toteż w tym roku postanowiłam to naprawić. Podsumować wyprawę mogę krótko - veni, vidi, vici, a szczegóły poniżej.
Wiele Gdyni nie widziałam - poza bliskimi okolicami Dworca i tym, co zdążyłam zobaczyć z podmiejskiego autobusu niespecjalnie przypadła mi do gustu. Może gdybym miała więcej czasu na zwiedzanie - kto wie. Trudno mi napisać, że "podobało mi się to", bo nie jest to właściwe określenie ku temu co mam zamiar napisać, ale niesamowite wrażenie robią widziane na żywo miejsca, gdzie kręcono jeden z subiektywnie lubianych przeze mnie filmów o wydarzeniach grudniowych, Czarny Czwartek. 
Wierzcie lub nie, podróż do Sopotu była moją pierwszą w życiu przejażdżką PKP, która to odbyła się w przejściu przy telepiących się drzwiach, i naturalnie na stojąco. No nie narzekam, w drodze powrotnej nawet zasiadłam na tej luksusowej kanapce ;-)
Zwiedzanie Sopotu rozpoczęliśmy od (wstyd!) centrum handlowego, gdzie wciąż trwała wyprzedaż w Reserved i Big Starze, i gdzie też nie omieszkałam zaopatrzyć się w COŚ nowego. Potem stwierdziliśmy, że jak do tej pory to nie zobaczyliśmy jeszcze niczego na mieście i ruszyliśmy w tango...
Była budka z goframi i lodami, która wyglądała jak bajkowa chatka ;)
...i Multikino w najfajniejszym budynku jaki widziałam do tej pory:
Wybraliśmy się też na taras widokowy, skąd rozciągał się całkiem przyjemny widok. Budynek z którego widać tą panoramkę kojarzy pewnie każdy, kto był choć raz w Sopocie, taki ze szklaną windą, która ma wyjątkowe tendencje do psucia się. Na przykład wtedy, gdy znajdowaliśmy się na górze i zostaliśmy zmuszeni do powrotu roboczą klatką schodową :P W sumie i tak była to lepsza opcja od utknięcia w tej szklanej windzie w połowie drogi. 

Molo jakie jest każdy widzi, natomiast odpowiadając na pytanie: Co mają wspólnego Sopot z Ałłą Pugaczową rzekłabym, że fryzjera, bo po zejściu z mola miałam identyczną fryzurę. Wiało jak cholera, mówiąc oględnie, ale widoczki całkiem sympatyczne. Ludzi sporo, więc jeśli ktoś liczy że uda mu się zrobić fajną fotkę nie mając w tle trzech mistrzów drugiego planu i w tym celu wybiera się do Sopotu, może spokojnie wybrać inne miejsce na swoją sesyjkę.
Było dwóch grających panów, z czego jeden ponoć od czterech lat kuruje się na molo na boreliozę. Uparcie twierdzi, że przeszkadza mu ona w grze na akordeonie.
Rerjsy po Zatce i inne chochliki:
Swój zachwyt nad budynkiem Sheratonu wyrażałam chyba miliard razy, co jak widać, przełożyło się na kompletnie nieumiejętnie wykonane tegoż kompleksu zdjęcie:
Handel oczywiście kwitnie wszędzie dookoła molo, do dostania jest dosłownie wszystko - od biżuterii z bursztynem w każdej możliwej wersji, poprzez pistolety na wodę, ręczniki z wizerunkiem skąpo odzianych niewiast rozpostartych na czerwonych kabrioletach, plakaty, a nawet żelki Haribo:
i dużo innych słodkości na uroczym wózku ;)
Wlazłam też pod molo, żeby sprawdzić jak kręcili "Tylko mnie kochaj". Nie polecam, strasznie sypią z góry piach na głowę.
Biegnąc na przystanek autobusowy w Gdyni spotkałam pięęękny samochód!
a to już efekt tego, co się dzieje gdy człowiek czeka 25 minut na autobus...

1 komentarz:

  1. żelki Haribo to moja słabość! Panią Ałłę to ja dobrze pamiętam. Świetny wpis

    OdpowiedzUsuń