Nie jechaliśmy z konkretnym planem - jak zawsze podczas tych wakacji. Jedynym żelaznym punktem miało być fokarium i fortyfikacje, a reszta wyszła kompletnie przez przypadek. Spacer regularnie zakłócały nam syreny i strzały, co było preludium do inscenizacji D-Day. Mówili o tym potem nawet w Co za Tydzień :D
Jazda po półwyspie za GPS-em wygląda dość zabawnie, bo droga stanowi w nawigacji całą szerokość cypla i...jesteśmy otoczeni ;)
Hellski falochron
I port.
Były też przyjaciółki meduzy. GIGANTYCZNE. Tych meduz była cała masa w miejscu, gdzie mieszkaliśmy - przy brzegu naturalnie znajdowały się te martwe. Idąc raz na spacer wzdłuż plaży byłam świadkiem wielu makabrycznych zabaw dzieci z udziałem meduz właśnie, kiedy to dziabały je patykami lub szturchały palcem, w nadziei że się poruszą :D
Trudno być na Helu i nie trafić do fokarium, bo szwendając się w KAŻDYM kierunku i tak się do niego trafi. Za wejście płaci się symboliczne 2zł a możliwość pooglądania zwierza z bliska jednak daje radość ;) Jeśli mogę coś doradzić, to warto jest się udać już ok. pół godziny, 20 minut wcześniej. Można wtedy zająć dość dobre miejsca, w pierwszym rzędzie przy barierkach skąd jest najlepszy widok. Najbardziej podobało mi się, jak już ok. 20 minut przed planowaną porą karmienia ustawiały się w kolejce przy miejscu, z którego nadchodzą trenerki z pokarmem. Śmiałam się, że przypominają mi peryskopy :D
Jedna z fok była bardzo towarzyska i często podpływała do brzegu...
Po karmieniu jedna z żarłocznych fok postanowiła sprawdzić, czy coś tam czasem nie zostało...:D
I poszliśmy nakarmić siebie - do Starej Tawerny Helskiej. Najmocniejszym punktem zdecydowanie był wystrój...
Minęliśmy parę razy śliczną kamieniczkę...
Potem ruszyliśmy pod latarnię morską, ale powstrzymaliśmy się od wejścia - ja w sumie nawet bym nie pogardziła, ale kolejka była straszna, ból pleców mojej Mamy - nie mniejszy...
I finalnie dotarliśmy na D-Day. Widowisko było zorganizowane z niesamowitym rozmachem, do tego jeszcze niezwykła dbałość o detale...coś wspaniałego. Dobrze było zobaczyć to z bliska, gorzej - uświadomić sobie, że Ci ludzie faktycznie tam walczyli. Nierzadko nawet młodsi ode mnie. Gotowi poświęcić życie za ojczyznę... Żołnierze, na których trafiłam byli w doskonałych humorach i nawet upominali się o zapłatę w formie całusa :P
Popis dali też pirotechnicy - wybuchy i wystrzały były niezwykle realistyczne.
Kiedy umarli powstali i pokłonili się, również i my oceniliśmy straty - mech we włosach, pył w oczach, niezliczone dm3 dymu w płucach...I piękny widok za nami, na las.
Droga powrotna do naszej miejscowości wiodła m.in przez Władysławowo, w którym w sumie jako jedyny interesujący punkt uznałam "spółdzielnię", która bardzo przypominała mi rodzime GS-y A takie sklepy lubię bardzo :D
Fajnym elementem krajobrazu było też wesołe miasteczko...
A to widoczek z drogi do Pucka...farma wiatracza
Rozczarowało mnie baardzo Władysławowo - może dlatego moje odczucia są takie a nie inne, że wdrapałam się na ósme piętro budynku Urzędu Miasta by wejść na wieżę widokową, a na miejscu okazało się, że wejście dla trzech osób kosztowałoby nas 45 złotych...i jak dla mnie, to trochę za dużo sobie liczą za to, co mają faktycznie do zaoferowania.
pięknie, bardzo lubię hel. piekne zdjątka
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia! Hel uwielbiamy - szczególnie zimą:) Z Władysławowa przywieźliśmy podobne wrażenia:(
OdpowiedzUsuń