Stwierdzając fakt oczywisty po pierwszym rzucie oka na mapę, mam bliżej w góry niż nad morze i zapewne dlatego mnie od zawsze ciągnie aż tak na Wybrzeże. GPS wyznaczył trasę i wyszło na to, że mamy do pokonania +- 600km. Od zawsze jeździmy nad morze samochodem (trudno z moim bagażem wybrać się pociągiem) i tak było też tym razem. Z racji posiadania wreszcie upragnionych uprawnień tym razem prowadziliśmy z Tatą na zmiany - nawet bez przesadnego lęku się zapuściłam w Toruń i Łódź, przy tym drugie z wymienionych miast, z całym szacunkiem dla jego mieszkańców, jest do jazdy samochodem dla osoby obcej po prostu beznadziejne. No, przynajmniej ja miałam problem z ogarnięciem jednocześnie jeżdżących mi przed nosem i za tyłkiem samochodu tramwajów (gdyby jazda po torach była niewystarczająco stresująca), miliona łamanych pierwszeństw za każdym razem gdy skręcałam w lewo, skrzyżowań które wyglądają jak ronda oraz poruszających się chwiejnym krokiem przechodniów gotowych wyskoczyć na przejście w Najmniej Oczekiwanym Momencie. Co mi się podobało w Łodzi? Chyba tylko murale.
Roboty drogowe w sumie mnie nie dziwią, charakterystyczny znak ostrzegawczy z "człekiem z łopatą" znam lepiej niż jakikolwiek inny, a umiejętność jazdy slalomem między pachołkami mam rozwiniętą lepiej aniżeli przystoi komuś z tak krótkim stażem jazdy ;) Dlatego nie dostawałam ataków paniki za każdym razem gdy trafiałam na mnożące się w oczach znaki ostrzegawcze, światła na których ruch odbywał się wahadłowo i tego typu atrakcje. W sumie - jechało się bez większych problemów, o tyle wygodnie że 15 sierpnia ruch odbywał się w sumie w stronę przeciwną do kierunku w którym poruszaliśmy się my ;) No i brak TIR-ów, co w porównaniu z drogą powrotną okazało się być wręcz luksusem. Problem był tylko w Gdyni - pierwszy raz napotkałam przejazd, który jest ze względu na natężony ruch pociągów stale zamknięty ze względów bezpieczeństwa (spędziłam tam w sumie z pół godziny i pociąg przejechał ospale jeden, chyba tylko dla przyzwoitości).
Na miejscu po zakwaterowaniu ruszyliśmy na festyn, który szczerze zachwalała nam właścicielka pensjonatu. Poszliśmy raczej bez przekonania, chyba najbardziej przemawiała do nas formacje Leszcze wśród oferowanych atrakcji ;) Grali całkiem fajnie, widać że lider ma dobry kontakt z publicznością...Okazało się, że ten koncert to część jakiejś akcji "Jestem Przyjacielem" związanej z ogólnopolską serią imprez pod tym samym tytułem. Już po koncercie poszłam bez jakiegoś specjalnego szału pod namiot medialny, postałam tam trochę - pod koniec zaczęło się robić gorąco, kiedy ludzie zaczęli ostro napierać i pchać się, oczywiście, na chama do przodu - ale zdobyłam autograf i nawet się załapałam na zdjęcie ;)
Był to w sumie jedyny dzień, kiedy nasza "baza wypadowa" żyła. Kiedy wracaliśmy podczas kolejnych wyjazdów późnym wieczorem i chcieliśmy coś kupić, otwarty był jeden sklep, a po całym miasteczku snuli się jedynie pojedynczy przechodnie ;) Wtedy, jak to przy festynach zwykle bywa, wzdłuż promenady poustawiane były rozmaite stoiska, głównie kicz pospolity, ale wśród tego typowe kaszubskie perełki, pan wyplatający na bieżąco wiklinowe koszyki, czy obrazy...
Studium nadmorskiego kiczu:
Studium nadmorskiego kiczu I:
Studium nadmorskiego kiczu II:
aaaa mój ulubiony mural na kilińskiego :D
OdpowiedzUsuńa łódzcy kierowcy są powszechnie uważani za najgorszych i najbardziej niekulturalnych, jacy ludzie, takie miasto...
Zdjęcia nadmorskie wyszły bardzo urokliwe i dobrze oddały klimat tego miejsca:)
OdpowiedzUsuń